- Czy tylko tyle ma mi pani do powiedzenia, panna Hastings-Whinborough? Żadnych przeprosin czy żalu z po-wodu swoich szachrajstw? Nic takiego nie słyszę, ale to mnie nie dziwi. Osoba zdolna nazywać mnie potworem nie może mieć choćby tyle poczucia przyzwoitości, by przyznać się do podstępu!
- Początkowo wzięłam pana za pańskiego brata - wy¬szeptała Clemency, blada z przerażenia. - Bóg jeden wie, po co się pani wkradła do tego domu. - Markiz zdawał się nie słyszeć. - Może miała pani w planach ośmieszenie mnie, a może coś jeszcze gorszego? - W głosie mężczyzny słychać było rozgoryczenie. - Ależ skąd! - Właśnie że tak! Czy prawdziwej damie przyszłoby do głowy coś takiego? Tylko ktoś niegodziwy, źle wychowany i pozbawiony wszelkiego wstydu mógł wymyślić tak hanieb¬ną sztuczkę. Clemency była bliska płaczu, jednak gdy dotarł do niej sens słów markiza, ogarnął ją gniew. - Jak pan śmie! - krzyknęła głosem drżącym ze wściek¬łości. - Nawet najpodlejszy złoczyńca ma prawo się bronić! Ale pan skazuje ludzi bez szansy na uczciwą obronę. Tak, przyznaję, jestem Clemency Hastings, ale stanowczo wypie¬ram się wszystkiego innego. Kiedy uciekłam do kuzynki Anne, nie miałam pojęcia, że mieszka tak blisko pańskiej posiadłości! Gdybym wiedziała, raczej zagłodziłabym się na śmierć! - Mało wiarygodna historyjka! Nic pani nie wiedziała, obejmując posadę jako guwernantka Arabelli? Czy ma mnie pani za głupca? - Nie widzę sensu, by ciągnąć tę rozmowę - rzuciła z gniewem Clemency. - Cokolwiek bym powiedziała i tak mi pan nie uwierzy. - Stwierdzam tylko, że świadomie chciała mnie pani wystrychnąć na dudka - oznajmił cierpko Lysander. - Co to było, próba sprawdzenia, czy ślub z markizem jest wart pani sakiewki? - Co takiego? - wrzasnęła Clemency. - Jeśli uważa mnie pan za wulgarną pannę polującą na pieniądze i tytuł jestem zdziwiona, że nie zostawił mnie pan na łasce swojego przyjaciela Baverstocka. Jedyne, co mi można zarzucić, tal że w bardzo trudnej sytuacji osobistej - której pan najwyraźniej nie dostrzega - użyłam cudzego nazwiska. I za to zostałam osądzona, znieważona i skazana. - Pani znieważona? - zdumiał się markiz. - A co ze zniewagami, na które naraziła mnie pani ucieczka? Pani matka wpadła w histerię, a mnie z ciotką pozostał tylko tępi list! - Lysander wskazał z niesmakiem pogniecioną kartkę. Nie zapomniał upokorzenia, jakiego doznał tamtego popołu¬dnia. Nie zamierzał też pozwolić pannie Hastings, by wymazała to z pamięci. - I co mam teraz powiedzieć lady Helenie? - dodał z sarkazmem. - Że panna Hastings-Whinborough, która już raz ją obraziła, teraz śmieje się za jej plecami? - Pan wszystko przekręca! - krzyknęła Clemency z rozpaczą. - Nie pozwala mi pan niczego wyjaśnić, zniekształca pan każde słowo. Nie mogę tu dłużej zostać! - Po policzkach spływały jej łzy, gdy wypowiadała te słowa. Z trudem dławiąc szloch, odwróciła się i wybiegła z gabinetu. Lysander z pustką w sercu kontemplował swoje wątpliwe zwycięstwo. Przez chwilę patrzył na zamknięte drzwi, a potem usiadł ciężko przy biurku i zakrył dłońmi twarz. 10 Clemency miotała się po pokoju, starając się spakować. Wyciągnęła spod łóżka kufer i otworzyła go, jednak nie była w stanie zrobić nic więcej. Nie potrafiła logicznie myśleć, nic już nie miało sensu. Stała tak, z parą butów w dłoni, i nie wiedziała, co dalej. Już po wszystkim. Markiz wie, kim jest, i nigdy tego nie wybaczy. Nawet nie pozwolił się jej wytłumaczyć. Na co liczyła, decydując się na ten podstęp? Teraz nie pozostało nic innego, jak odejść stąd ze wstydem. Gdy prawda wyjdzie na jaw, lady Helena będzie zaszokowana, a może nawet poczuje się obrażona, Arabella zmartwi się, cały zaś respekt i przywiązanie, jakie udało się jej zdobyć w tym domu, zostaną utracone. Nagle przyszłość stała się dla Clemency nic nie znaczącą pustką; upuściła buty na podłogę i usiadła na łóżku, wpatrując się bez celu przed siebie. Po policzkach spływały jej łzy i nie usłyszała nawet pukania do drzwi. Do pokoju wpadła Arabella z pytaniem, czy Clemency nie ma ochoty na spacer. Diana poszła gdzieś z matką i dziew¬czyna pragnęła czyjegoś towarzystwa. Zatrzymała się w drzwiach z przerażeniem, gdy zobaczyła otwarty kufer, ubranie porozwieszane na oparciu krzesła, a na koniec rozpacz w oczach Clemency. - Panno Stoneham! Chyba nas pani nie opuszcza? - za¬wołała. Clemency spojrzała na dziewczynę i chciała coś powie¬dzieć, lecz ani jedno słowo nie przeszło jej przez gardło. Machnęła ręką w geście bezsilnej rezygnacji. - To Zander! - stwierdziła Arabella bez wahania. - Po¬mówię z nim! - Nie, proszę poczekać! - krzyknęła Clemency. Arabella odwróciła głowę. - Nie rozumiesz, to poważna sprawa. Dziewczyna weszła z powrotem do pokoju i usiadła obok Clemency. - Jeśli powie mi pani, że została przyłapana na kradzieży rodowych klejnotów, i tak pani nie uwierzę. Nie sądzę, żeby zostało w naszym domu coś takiego. - Nie zrobiłam nic złego. - Clemency udało się uśmiechnąć. - Popełniłam jednak poważny błąd. - Wytarła oczy i wydmuchała nos w chusteczkę. - Jeśli obiecasz, że nie pobiegniesz z tym od razu do brata, wtedy powiem, co się zdarzyło. - Westchnęła ciężko. - I tak wkrótce wszyscy się o tym dowiedzą. - Obiecuję. - To sprawa dość skomplikowana... - zaczęła Clemency. Arabella słuchała z szeroko otwartymi oczami. Opowieść Clemency była zwięzła, lecz wystarczająco niezwykła, by wprawić młodą słuchaczkę w zdumienie. Nie uszły też jej uwadze skrywane przez Clemency emocje - nawet nie mogła wymówić imienia Lysandra, za każdym razem za¬stępując je słowami w rodzaju „on” albo „markiz”. Od dłuższego czasu Arabella była pewna, że i Zander nie pozostaje obojętny wobec panny Stoneham, a właściwie panny Hastings. Z drugiej strony wiedziała, jakim potrafi wybuchnąć gniewem, gdy poczuje się zlekceważony - szcze¬gólnie przez kobietę, która wolała uciec, niż przyjąć jego oświadczyny. Nie uwierzy ani nie przyzna, że Clemency jest niewinna - przynajmniej dopóty, dopóki pozostaje w tak podłym nastroju. Nie ulegało wątpliwości, że Clemency jest zrozpaczona, i to wcale nie z powodu odkrycia jej kłamstw. Arabelli wydało się, że najbardziej ją boli utrata dobrego imienia w oczach Lysandra, ale z chwalebnym umiarem nie powie¬działa nic na ten temat, pomyśli o tym później. - I co teraz? - spytała tylko. - Nie mam wyboru, muszę stąd odejść - odparła Clemen¬cy przytłumionym głosem. - Zaraz się spakuję i wyjadę, gdy tylko będę gotowa. Co innego mi pozostało? - A ciotka Helena? - Już wkrótce dowie się wszystkiego od markiza - wes¬tchnęła Clemency. - Nie widzę powodu, dlaczego nie miałaby wysłuchać również pani - wykrztusiła oburzona Arabella. - Rozumiem, że to, co pani zrobiła, było złe, ale dostrzegam mnóstwo okoliczności łagodzących. Jestem pewna, że i ciotka nie ułatwiła pani zadania, gdy nalegała na przyjęcie pracy guwernantki. Wiem, jaka potrafi być uparta, gdy podejmie jakąś decyzję. Proszę, panno Stoneham, droga Clemency, niech mi pani pozwoli opowiedzieć ciotce Helenie pani wersję wydarzeń. Ona panią bardzo lubi i jestem pewna, że chętnie mnie wysłucha. - Dobrze - odparła Clemency apatycznie. Jeśli Lysander uważają za złośliwą intrygantkę, nic innego nie ma znaczenia. Niech Arabella zrobi, co w jej mocy - już gorzej być nie może. - Nie wydaje się pani niezręcznością, zamieszkać znowu z kuzynką w Abbots Candover, to znaczy tak blisko nas? - zapytała Arabella. Clemency opowiedziała jej o Ramsgate’ach. - W każdym razie nie mogę tu dłużej zostać, nie byłoby to uczciwe w stosunku do kuzynki Anne. - Powiadomi mnie pani o miejscu swojego pobytu? - zatroskała się Arabella. - Proszę dać znać, gdy tylko znajdzie się pani w nowym miejscu! - To szaleństwo, nie będzie ci wolno do mnie pisywać! - Możliwe, ale w przyszłym roku jadę do Londynu i mogłabym panią odwiedzić, jestem tego pewna - dokoń-czyła Arabella. Clemency po namyśle zgodziła się. Zdawała sobie sprawę, że czyni źle, lecz wizja usłyszenia o Lysandrze, nawet z drugiej ręki, była zbyt pociągająca. Niewielką bowiem miała nadzieję, że za rok opuści ją przygnębiające uczucie pustki i wewnętrznego rozbicia. - Pomogę się pani spakować - zaproponowała Arabella. W tym czasie Lysander opowiadał osłupiałej lady Helenie zadziwiającą historię Clemency. Znajdowali się w gabinecie markiza, lady Helena siedziała nieruchomo w skórzanym fotelu, mężczyzna zaś chodził niespokojnie po pokoju. Gdy minął pierwszy szok, lady Helena żachnęła się, nieskora tak pochopnie zaakceptować gorzką opowieść bratanka. - Co za bzdury, Lysandrze - rzekła stanowczo. - Nie ma najmniejszego dowodu, że wyśmiewała się z nas za plecami. Dalibóg, jeśli ktoś miałby się śmiać, to tylko my, bo też za naszą sprawą ugrzęzła na prowincji w roli nauczycielki! Pomyślałeś o tym? Posada guwernantki Arabelli to nie synekura, dobrze o tym wiesz! Lysander skwitował jej słowa gniewnym gestem i wrócił do przemierzania gabinetu. - Twierdzi, że gdy pisała ten list, była przekonana, iż jestem Alexandrem! - odparł pogardliwie. - A wiesz, to wielce prawdopodobne - przyznała ciotka. - Co takiego? Dajesz wiarę tym bredniom? Naprawdę sądzisz, że jej przyjazd tutaj nie był zamierzoną kpiną cynicznej parweniuszki, która postanowiła sobie obrazić Candoverów? - Lysandrze, opamiętaj się! - rozkazała lady Helena. - Cała sytuacja jest wielce niezręczna, a ty, tracąc zimną krew, wcale jej nie poprawiasz. Rozumiesz, że chciałabym wysłuchać wersji panny Hastings - uniosła rękę, powstrzy¬mując protesty Lysandra. - Zapewne i ona ma sporo do powiedzenia. Podejrzewam, że prawda jak zwykle leży pośrodku. - Po krótkiej przerwie dodała: - Jakkolwiek na to patrzeć, dziewczyna nie może tu pozostać i obojętne jak, ale musimy wytłumaczyć jej nagły wyjazd. Chociaż bardzo szanuję Fabianów, uważam, że tę akurat sprawę powinniśmy zachować dla siebie. I tak wkrótce muszą nas opuścić, chodzi o wyświęcenie Gilesa. - Czemu mamy chronić reputację panny Hastings? - war¬knął markiz. - Ona najwyraźniej nie przejmowała się nami.