- Musimy o tym przekonać wydział wewnętrzny - wtrąciła Gloria.
- Przede wszystkim musimy dowiedzieć się, dlaczego tak się stało - dodał Jackson. - Santos, myśl. Już nie pracujesz w Dzielnicy. Nie stanowisz dla Robichaux zagrożenia. W tym mieście jest wystarczająco dużo zabójstw, żebyś nie miał czasu na nic innego. Wystawiając cię, sporo ryzykował. - Kasa. Takiego typa interesuje wyłącznie kasa. Ktoś mu zapłacił, żeby to zrobił. - Santos zmrużył oczy. - Ale kto? - Pytanie dnia, przyjacielu. Zadzwonił menedżer hotelu. Gloria zamieniła z nim kilka słów i zaczęła zbierać się do wyjścia. - Obowiązki wzywają - mruknęła pod nosem. – Jeżeli będziecie mnie potrzebować, dajcie znać przez sekretarkę. Santos podszedł do niej. Ujął ją za rękę i podniósł do ust. - Dzięki - powiedział cicho, raptem uświadamiając sobie, jak bardzo jej potrzebuje. - Za wszystko. Uśmiechnęła się i uścisnęła jego dłoń. - Drobiazg. Gdy drzwi zamknęły się za nią, Jackson westchnął i popatrzył na przyjaciela. - Wyjątkowa kobieta. Stoi przy tobie murem. Nie do wiary, jak cię wspiera. Obdzwoniła w twojej sprawie wszystkich znajomych. Zastanawiałeś się nad tym, co z nią wyprawiasz? Santos zachmurzył się i popatrzył na drzwi, za którymi przed chwilą zniknęła Gloria. To prawda, że walczyła o niego dzielnie. Zaraz po zatrzymaniu zadzwoniła do Jacksona, następnie skontaktowała się z najlepszym adwokatem. Gdy kaucja została ustalona, dokonała wpłaty i doprowadziła do spotkania w hotelu. Cały czas zastanawiał się, dlaczego ona to robi. Czekał kiedy i skąd spadnie cios. I czuł się jak kupa gówna. - Czyja wiem? - westchnął. - Jeżeli chodzi o Glorię, nigdy niczego nie byłem pewien. - Tak też myślałem. Ale zastanów się nad tym. Bo znowu pokpisz sprawę. - To znaczy? - Pamiętasz Liz? Santos odwrócił głowę. - Ja jej nie kochałem. To nie było to. - A Gloria, to jest to? - Ej, stary, skąd to nagle zainteresowanie moim życiem prywatnym? Nie mamy ciekawszych tematów? Jackson roześmiał się, ale zaraz spoważniał. - Mamy naszego opornego świadka. - Tina? - Ta sama. - Jackson złączył dłonie. - Mówi, że jest śledzona, osaczana przez Śnieżynkę... - Wierzysz jej? - Nie wiem. Dziewczyna nie pasuje. Jest dużo starsza niż wszystkie ofiary. Inne włosy, oczy... - Pokręcił głową. - Ale rzeczywiście wpadła w popłoch. Moim zdaniem świruje. - Autosugestia? - Santos potarł nos palcem. - Mam nadzieję, że ją sprawdziłeś? - Jasne. Próbowałem nakłonić do mówienia, ale milczy jak zaklęta. - Nic nowego. - Jest inny powód, dla którego nie za bardzo jej wierzę. Santos podniósł wzrok. Przeczuwał, że będzie to najmniej przyjemna wiadomość tego dnia. - No?. - W Baton Rouge znaleźli następne ciało. - Baton Rouge! - Santos zerwał się na równe nogi, tym bardziej wściekły, im bardziej uprzytamniał sobie własną bezradność. - Ten sukinsyn zaczyna się wymykać! - Tego nie wiemy. Mógł być... - Daj spokój, Jackson. Wiesz równie dobrze jak ja, że już go tu nie ma. Ten gość nie błądzi. Wybiera sobie miejsca, gdzie czuje się bezpiecznie. I trzyma się ich, dopóki nie zrobi się gorąco. Zabijał w Nowym Orleanie, teraz zmienił okolicę. Jackson nie zaprzeczał. Po chwili odchrząknął i powiedział: - Wybieram się tam, żeby zobaczyć, co znaleźli. Czy to ten sam facet, czy ktoś się pod niego podszywa. - Dłonie? - Były naznaczone krzyżami. - Niech to szlag! To mój gość, Jackson! Jadę z tobą! - Jasne. Wtedy i mnie odbiorą tę sprawę. - Jackson wstał. - Jadę sam, kolego. Gdyby szef dowiedział się, że w ogóle z tobą rozmawiałem, zawiesiłby mnie od razu. - To co mam robić? - jęknął Santos. - Siedzieć na tyłku i czekać, aż klient nam pryśnie? - Dokładnie. - Pieprz się. Jackson poklepał Santosa po plecach. - Jakoś z tego wybrniemy. Najpierw musimy wyciągnąć ciebie. Przez chwilę Santos milczał, po czym spojrzał przyjacielowi prosto w oczy. - A jeżeli się nie uda? Nie chodzi o to, że mogą mnie zamknąć, ale stracę blachę, Jackson. Jestem gliną, tylko to umiem robić... Jackson ścisnął przyjaciela za ramię. - Wiem. Wydostaniemy cię. Dowiemy się, kto to zrobił i przysmażymy im tyłki. Weź się w garść, stary.