– Wiem. Wezwaliśmy posiłki z Cabot. Dodatkowe patrole w trakcie pogrzebu i potem.
Wozy policyjne przed barami, no wiesz. – Atmosfera już teraz jest napięta, a po pewnej dawce alkoholu... – Quincy przerwał. Oboje wiedzieli, co może się wydarzyć. Młodzi ludzie, broń, sprawiedliwość, prawa obywatelskie. – Podwoimy straże wokół domu Shepa – powiedziała cicho Rainie. – Luke chce wziąć to na siebie. – A ty? – Nie mogę. Znowu by gadali. – George Walker nie jest z ciebie zadowolony. – Nie jest. Jak wiele osób w Bakersville. Miałam nadzieję... chciałabym mu powiedzieć, że Danny tego nie zrobił. Chciałabym zebrać tyle dowodów, żeby jeszcze przed pogrzebem móc spojrzeć George’owi Walkerowi w oczy i powiedzieć: „Ten chłopiec nie zamordował pańskiej córki. Zrobił to ktoś inny”. Jakby to miało dla ojca Sally jakieś znaczenie. – Nie jesteś już taka pewna co do Danny’ego, prawda? Na twarzy Rainie malowało się napięcie. – Tak – odpowiedziała cicho. – Charlie Kenyon? Powoli kiwnęła głową. – To, co nam powtórzył. Że Danny chciałby pociąć ojca na kawałki i przepuścić przez mieszarkę... Tyle złości. Nie zdawałam sobie sprawy... Nie wiedziałam, że było aż tak źle. – To nie twoja wina, Rainie. Wszystkim nam trudno uwierzyć, że ludzie, których osobiście znamy i na których nam zależy, są zdolni do agresji. Czasem zapominamy, że mordercy nie powstają w probówkach. Jak wszyscy, mają rodziny i przyjaciół. – To zwykły banał. Nie chcę banałów. Mam dość łatwych odpowiedzi i trzydziestosekundowych analiz skomplikowanych przestępstw. Dzieci strzelają do kolegów, dorośli przychodzą do biur i mordują swoich współpracowników. Rozumiem twój punkt widzenia, że szkoły i urzędy wciąż jeszcze są bezpieczniejsze od autostrad, ale podobne wyjaśnienie mi nie wystarcza. Te zbrodnie zdarzają się wszędzie. Nawet w takich miejscach jak Bakersville, choć zupełnie do nich nie pasują. I dotyczą zwyczajnych ludzi, jak Danny O’Grady, który jeszcze trzy dni temu wydawał się przeciętnym chłopcem przeżywającym trudny okres. I... i czuję, jakbym coś przegapiła. Powinnam była to przewidzieć. Ale kiedy głębiej się zastanawiam, nabieram pewności, że nigdy nie podejrzewałabym go o agresję. Nie rozumiem tego, Quincy. Nawet ja, wychowywana przez kobietę, która nie żałowała pięści, nie mogę sobie wyobrazić, jak można strzelać do obcych, Bogu ducha winnych ludzi. I muszę wiedzieć, dlaczego zdarzyło się to właśnie w moim mieście, jeżeli mam kiedykolwiek jeszcze spokojnie spać. – To nie twoja wina, Rainie – powtórzył Quincy. Pokręciła niecierpliwie głową, – Wyjaśnij mi, dlaczego do tego doszło. Muszę to zrozumieć. Z powodu broni? Jako policjantka powinnam wprowadzić zakaz jej posiadania? A może to gry wideo, krwawe filmy i książki... Wszystko przez nie? – Może, częściowo. Ale z drugiej strony, czy cenzura w Hollywood i zakaz używania broni położą kres podobnym przestępstwom? Moim zdaniem, nie. Niektórzy ludzie, nawet dzieci, mają w sobie tyle gniewu. – A więc to nieuniknione? Staliśmy się cywilizacją przemocy i nic na to nie poradzimy? – Nie sądzę. Zawsze coś można zrobić. Jesteśmy inteligentnym społeczeństwem, Rainie. – Powiedz to George’owi Walkerowi. Powiedz to rodzicom Alice Bensen. Na pewno nie mogą się nadziwić, jak zdolne jest nasze społeczeństwo. Quincy zamilkł. Rainie najwyraźniej była w podłym nastroju. – Szukasz rozwiązania – zapytał po chwili – czy powodu, żeby się pozłościć? – Rozwiązania! – Świetnie – odparł cierpko. – Dorzucę swoje dwa grosze, jeśli zechcesz wysłuchać. Społeczeństwo nie jest z gruntu złe. Ale składa się z ludzi, którzy nie potrafią znaleźć sobie miejsca, są przepracowani, znużeni i cierpią na nadwagę. To mieszanka piorunująca,