slubna Eugenii.
Zamkneła oczy, czujac jak odkurzacz traca w stołeczek, na którym stała. Nie smiała głebiej odetchnac. Jak długo mo¿na odkurzac jedna cholerna garderobe? Nagle odgłos odkurzacza umilkł. - Co? - zawołała pokojówka. Przez szpare miedzy sukniami w pokrowcach Marla dostrzegła, ¿e pokojówka odwraca sie w strone drzwi. Była to drobna Meksykanka o imieniu Rosa, dosc małomówna z powodu słabej znajomosci angielskiego. Rosa wyszła z garderoby, zostawiajac odkurzacz. - Ach, seniora Cahill. Si, si. - Zostaw to na razie, prosze. - Głos Eugenii. O Bo¿e, co teraz? Jak Marla wyjasni swoja obecnosc w apartamencie tesciowej? Czuła, ¿e pot wystepuje jej na czoło i wilgotna, zimna stru¿ka spływa wzdłu¿ kregosłupa. Serce waliło jej jak oszalałe. - Musze sie poło¿yc - powiedziała Eugenia. - Si, si. Wróce luego. Pózniej. - Aha, i popros Carmen, ¿eby mnie zawiadomiła, kiedy przyjda goscie. Wkrótce ma przyjsc wielebny z ¿ona, pania Favier. 294 Wielebny i... no tak, Marla przypomniała sobie teraz. Kuzynka Aleksa, Cherise, i jej ma¿ mieli ja odwiedzic, ale Marla spedziła wtedy cały dzien w łó¿ku. Z powodu tych cholernych leków. Wyte¿yła słuch, nie chcac uronic jednego słowa z tej rozmowy. Kiedy Cherise i jej ma¿ maja sie tu pojawic? Zanim przyjda, Marla musi w jakis sposób wydostac sie stad, tak ¿eby nikt nie wiedział, ¿e w ogóle tu była. Krople potu spływały jej po szyi. Rosa zabrała odkurzacz z garderoby i szybko wyszła. Marla nawet nie drgneła. Kilka sekund pózniej do garderoby weszła jej tesciowa, zdjeła granatowy ¿akiet i powiesiła go na wieszaku, dokładnie naprzeciw kryjówki Marli. Zrzuciła ze stóp czółenka na wysokich obcasach i postawiła je dokładnie pod ¿akietem, potem zdjeła bluzke i spódnice, zostajac tylko w koronkowej halce i rajstopach. Zgasiła swiatło i wróciła do sypialni, zamykajac za soba drzwi. Marla wypusciła powietrze z płuc. Miała nadzieje, ¿e jeszcze nikt nie zaczał jej szukac i ¿e szybko znajdzie sposób, ¿eby sie stad wydostac, zanim ktos zwróci uwage na jej nieobecnosc. Czas mijał powoli. Po jakims kwadransie w koncu postanowiła wyjsc z ukrycia. Zeszła ze stołka i po omacku podeszła do drzwi, pod którymi przez szpare saczyło sie swiatło. Siegneła do włacznika i zapaliła lampe. Garderobe zalało ostre, białe swiatło. Mru¿ac oczy podeszła do ¿akietu, który przed chwila zdjeła z siebie Eugenia. Wsuneła reke do kieszeni po prawej stronie. Jej palce dotkneły chłodnego metalu - klucze. Dzieki Bogu. Ostro¿nie, by nie zabrzeczały, wyciagneła pek z kieszeni. Jak dotad niezle jej idzie.